Nareszcie udało mi się wyjechać na krótkie wakacje! Pierwsze w ogóle bez Pana W. i bez dzieci.
Niektórzy mogliby się popukać w czoło, bo zamiast gdzieś poleżeć i wyspać się porządnie, ruszyłam w góry z ciężkim plecakiem. A co się z tym wiąże: długie podróże pociągami, łażenie całymi dniami i nocowanie w schroniskach. Szaleństwo! Nie wiem czy to aby na pewno to przystoi statecznej mamie i żonie?
Powiem tylko, że absolutnie było warto i taka górska wyprawa jest niesamowitą odskocznią od codzienności. Mimo, że fizycznie potrafi zmęczyć...
Wybrałam się z moim najlepszym górskim kompanem - Aszumi, która była jednocześnie moim osobistym przewodnikiem. Aszumi jest w trakcie kursu na Przewodnika Beskidzkiego i wszystko sama zaplanowała. Trochę się martwiłam jak ja za nią nadążę po tak długiej przerwie od chodzenia po górach (nie liczę tego majowego wypadu do Zakopanego z dzieciakami) ale jakoś mi się nawet udało. Co prawda odczułam to boleśnie na własnych nogach ale najważniejsze jest to, że plan został wykonany.
Dzień pierwszy. Piątek - 14 września.
Start - Godz. 00.50. Łódź Kaliska.
Od samego początku mam małe deja vu. Z Aszumi zawsze wyjeżdżałyśmy w nocy, z Łodzi Kaliskiej i przeważnie deszczowo zaczynały się nasze wspólne wyprawy.
Przesiadłyśmy się w Katowicach a potem z Żywca podjechałyśmy busem do Korbielowa i tam ok. 7 rano rozpoczęłyśmy naszą wędrówkę. Musiałyśmy sporo spać po drodze bo podróż minęła nam bardzo szybko. Nie przeszkadzało nam nawet to, że pociąg do Żywca zatrzymywał się na każdej stacji i za każdym razem przez głośnik zapowiadano kolejną stację.
Aszumi i malowniczy początek szlaku z Korbielowa.
Pani W. na Hali Miziowej.
Widoków brak. I długo się to niestety nie zmieni...
Zatrzymałyśmy się w schronisku na Hali Miziowej (gdzie świeciło pustkami) i po jedzeniu ruszyłyśmy na Pilsko. Polecam żółty szlak - bardzo urokliwa ścieżka.
Żółty szlak na Pilsko z Hali Miziowej.
Pilsko. Dookoła wszędzie biało...
Z Pilska kierowałyśmy się już w stronę Schroniska na Rysiance. Co prawda o pięknych widokach mogłyśmy sobie pomarzyć ale klimat był niesamowity przez tą gęstą mgłę. Wielokrotnie zastanawiałam się jak wędruje się po górach zupełnie samemu i akurat teraz, przy takiej aurze na pewno czułabym się bardzo nieswojo.
Pejzaże rodem z filmów grozy.
I tak dotarłyśmy na Halę Rysianka. Zdjęcie sobie już daruję bo i tak nic poza mgłą nie było widać. Moment, kiedy dociera się na miejsce noclegu i odpoczywa w ciszy, przy ciepłym posiłku i zimnym piwie jest nie do opisania...
Chwilę posiedziałyśmy z nosem nad mapą i ze zgrozą śledziłymy trasę na dzień kolejny, która wydała się wręcz mordercza w porównaniu z tym co przeszłyśmy dzisiaj. Opracowałyśmy też plan awaryjny, po czym padłyśmy... o godzinie 20 (co nigdy mi się nie zdarza).
Chwilę posiedziałyśmy z nosem nad mapą i ze zgrozą śledziłymy trasę na dzień kolejny, która wydała się wręcz mordercza w porównaniu z tym co przeszłyśmy dzisiaj. Opracowałyśmy też plan awaryjny, po czym padłyśmy... o godzinie 20 (co nigdy mi się nie zdarza).
Dzień pierwszy - podsumowanie.
Dzień drugi. Sobota - 15 września.
Zaczęło się niezbyt ciekawie. Wstałyśmy bardzo wcześnie (jeszcze było ciemno) bo chciałyśmy jak najszybciej ruszyć ale aura nie dopisywała - było zimno, mgliście i deszczowo. Nie mogłyśmy jednak czekać na poprawę pogody bo droga przed nami była długa...
Moża powiedzieć, że ta pogoda nawet trochę nam pomogła. Przez pierwsze godziny nie zatrzymywałyśmy się prawie w ogóle bo szybko robiło się zimno a przez deszcz i mgłę nie wyciągałam nawet aparatu. Dzięki temu dość szybko dotarłyśmy do Bacówki na Krawcowym Wierchu.
"I jak wyjdziemy na łąkę to powinno być już widać Bacówkę"...
Co prawda na początku wcale nie byłam pewna, że tam dotarłyśmy ale wierzyłam Aszumi na słowo. Faktycznie schronisko było tuż koło nas.
Krawców Wierch
Dalsza droga w ogóle nie nastrajała optymistycznie. Pogodziłyśmy się już z myślą, że do końca dnia nie zobaczymy już nic oprócz mgły.
Zawsze wiedziałam, że pogoda w górach może się bardzo szybko zmienić ale czegoś takiego się nie spodziewałam. Przy zejściu do miejscowości Glinka zobaczyłyśmy pierwsze prześwity i ledwo widoczne zarysy pagórków w oddali. Byłyśmy przekonane, że to na pewno jedyne widoki jakie nas czekają tego dnia więc jak szalone zaczęłyśmy robić zdjęcia. Jednak z minuty na minutę wypogadzało się coraz bardziej i po niecałej godzinie szłyśmy już w pełnym słońcu (na krótki rękaw) i podziwialyśmy przepiękny krajobraz.
Zaczęło się nareszcie wypogadzać.
Dopiero teraz mogłyśmy zobaczyć jak tu jest pięknie.
W drodze z Glinki do Soblówki...
Z Glinki pomaszerowałyśmy do Soblówki. Nie dosyć, że miałyśmy całkiem niezły czas to pogoda dodatkowo zmotywowała nas, żeby zrealizować cały nasz plan. Poza tym zostało nam ostatnie większe podejście tego dnia - na Rycerzową. I dalej już powinno być już "z górki".
W drodze na Rycerzową Wielką.
Bacówka na Rycerzowej
Pierwotnie planowałyśmy nocleg w Bacówce na Rycerzowej ale akurat tego dnia odbywała się duża impreza. Jak dotarłyśmy na miejsce to wokół Bacówki kręciło się coraz więcej osób rozstawiając namioty, a niektórzy już zaczęli śpiewać przy akompaniamencie gitar. Atmosfera była bardzo przyjemna i chętnie byśmy zostały ale nie byłyśmy przygotowane na nocleg w namiocie. Na szczęście jeszcze przed wyjazdem dowiedziałyśmy się, że nie ma możliwości spania w Bacówce ze względu na tak dużą ilość osób i wiedziałyśmy, że musimy iść dalej.
Ostatni widok na góry i potem już nieco nużąca droga przez las do Przegibka. Ten ostatni odcinek już mnie porządnie zmęczył. To znaczy, chyba zaczęłam już odczuwać zmęczenie po całym dniu. Niby już było blisko do celu ale każda kolejna górka wydawała mi się już zbyt wymagająca i Aszumi musiała wysłuchiwać co parę kroków: "Daleko jeszcze?"
Kiedy w końcu dotarłyśmy do schroniska odetchnęłam z ulgą. Ten dzień już dosyć boleśnie odczułam w nogach, choć i tak bardzo pomogły mi kijki. U mnie sprawdzają się bardzo przy zejściach (bo to męczy mnie najbardziej) i akurat dzisiaj bardzo się przydały.
Kiedy w końcu dotarłyśmy do schroniska odetchnęłam z ulgą. Ten dzień już dosyć boleśnie odczułam w nogach, choć i tak bardzo pomogły mi kijki. U mnie sprawdzają się bardzo przy zejściach (bo to męczy mnie najbardziej) i akurat dzisiaj bardzo się przydały.
Dzień drugi - podsumowanie.
Dzień ostatni. Niedziela - 16 września.
Znów musiałyśmy wstać bladym świtem i szybko ruszyć w drogę. Tym razem spieszyłyśmy się na dworzec kolejowy, żeby stamtąd pojechać już do domu. Według drogowskazu, od Schroniska na Przegibku to cztery godziny marszu i tyle nam to mniej więcej zajęło. Przy tym nie ociągałyśmy się zbytnio bo nie chciałyśmy się spóźnić.
Dzień trzeci.
Podejście na Będoszkę. W oddali widać Małą Fatrę.
Poranek był przepiękny (choć chłodny) a my szybko dotarłyśmy na Będoszkę Wielką. Widoki niesamowite! Po prostu musiałyśmy spędzić tam trochę więcej czasu... Ale potem już starałyśmy się zachować w miarę szybkie tempo.
Będoszka Wielka. Piękne miejsce...
Potem już cały czas szłyśmy w dół, choć parę górek po drodze też się trafiło. Niezybt mi się podobało tak długie schodzenie. Moje nogi zaczęły to już mocniej odczuwać a jak już wcześniej wspominałam, nie lubię zejść i męczy mnie to bardziej niż powinno. Z drugiej strony pogoda była przepiękna, na szlaku kompletne pustki i nie wypadało narzekać na cokolwiek.
W oddali stacja PKP w miejscowości Sól.
Na koniec czekała nas jeszcze jedna górka z Rycerki do Soli. Nie za bardzo miałam ochotę znów się wspinać ale droga asfaltowa dookoła nie miałaby w ogóle sensu. Poza tym, w miejscu gdzie już było widać stację kolejową okazało się, że mamy jeszcze sporo czasu i możemy jeszcze posiedzieć i ponapawać się widokami na okolicę.
To już ostatni widok przed naszym odjazdem.
Później już tylko długa droga do domu. Najpierw z Soli do Żywca, potem z Żywca do Katowic. Powrót wydawał nam się wyjątkowo długi ale to pewnie przez to, że podróż w tamtą stronę prawie całą przespałyśmy. Potem nie było wcale lepiej. Pociąg z Katowic do Zgierza był tak załadowany ludźmi, że większość trasy spędziłyśmy ściśnięte na korytarzu. Jednak mimo zmęczenia, człowiek wraca do domu szczęśliwy.
Na koniec chciałabym napisać trochę o tym co się działo podczas mojej nieobecności w domu i jak moje 16 miesięczne dzieci zniosły pierwszą tak długą rozłąkę z mamą. Okazało się, że chłopaki przez cały ten czas byli nadspodziewanie grzeczni i nie było z nimi żadnych problemów. Pan W. dzielnie sobie radził z pomocą dwóch nieocenionych babć. Niestety, po moim powrocie czar prysł. Zaczęły się płacze, awantury i po paru godzinach spędzonych w domu ze wściekłymi bliźniakami, mi samej zbierało się na płacz. Odczułam niezwykle boleśnie mój powrót do rzeczywistości ale po paru dniach wszystko się uspokoiło i emocje opadły. Teraz czeka nas ciężki jesienno-zimowy czas ale może na wiosnę znów ruszę gdzieś w góry?
Na koniec chciałabym napisać trochę o tym co się działo podczas mojej nieobecności w domu i jak moje 16 miesięczne dzieci zniosły pierwszą tak długą rozłąkę z mamą. Okazało się, że chłopaki przez cały ten czas byli nadspodziewanie grzeczni i nie było z nimi żadnych problemów. Pan W. dzielnie sobie radził z pomocą dwóch nieocenionych babć. Niestety, po moim powrocie czar prysł. Zaczęły się płacze, awantury i po paru godzinach spędzonych w domu ze wściekłymi bliźniakami, mi samej zbierało się na płacz. Odczułam niezwykle boleśnie mój powrót do rzeczywistości ale po paru dniach wszystko się uspokoiło i emocje opadły. Teraz czeka nas ciężki jesienno-zimowy czas ale może na wiosnę znów ruszę gdzieś w góry?