W drugiej część cyklu "Jak to się robi" opowiem o dziedzinie bardzo mi bliskiej. Od ładnych paru lat sama zajmuję się linorytem, jedną z wielu technik grafiki artystycznej (lub warsztatowej, jeżeli ktoś woli takie określenie).
Cały proces powstawania chciałabym opisać na przykładzie... zaproszeń ślubnych, które wykonała Patrycja.
Ponad rok temu zrobiłam w tej technice zaproszenia na mój własny ślub. Dla mnie było oczywiste, że grafika powstanie właśnie w ten sposób, ponieważ w linorycie zawsze najlepiej się odnajdywałam. Pomysł na własnoręcznie wykonane zaproszenia i sam efekt końcowy bardzo się wszystkim spodobał (jeżeli ktoś nie widział, można zobaczyć tę grafikę tutaj: http://www.paniwalczak.pl/?pid=49). Właśnie wtedy w głowie Patrycji zaświtała myśl: "Ja też takie zrobię". Nie przeszkadzało jej nawet to, że nigdy nie miała żadnego doświadczenia w tej dziedzinie. Z drobną pomocą, moją i moich rodziców, udało jej się dopiąć swego. Zadanie nie było proste, dlatego jestem z niej niesamowicie dumna!
Na początku w dużym skrócie napiszę o co chodzi w samej technice. Grafika powstaje tutaj poprzez wycięcie wzoru w linoleum, następnie na powstałą matrycę nakłada się farbę oraz odbija na papierze (trochę na zasadzie stempla). Być może brzmi to trochę abstrakcyjnie dla kogoś kto nigdy nie miał z tym do czynienia ale zapewniam, że po prześledzeniu wszystkich etapów wszystko będzie już jasne.
Projekt
Z tym jest zawsze najgorzej. Najdłużej się człowiek zastanawia nad pierwszą kreską na pustej kartce... ale potem idzie już z górki!
"Męki" twórcze Patrycji.
Przy projekcie trzeba pamiętać o jednej, ważnej rzeczy. Wszystkie białe fragmenty powstają na grafice poprzez wycięcie ich w matrycy. Będzie to później jeszcze pokazane.
Kiedy rysunek jest gotowy, trzeba go przenieść na linoleum. Można to zrobić na przykład za pomocą kalki technicznej (choć są też inne metody).
Tak wygląda matryca z linoleum i prawidłowo przekalkowany rysunek. Jak widać, jest to odbicie lustrzane pierwotnego projektu i nie należy się temu dziwić. Tak ma być!
Powyższe zdjęcie (zrobione na szybko telefonem) przesłała mi któregoś wieczoru Patrycja z zapytaniem:
"Jak myślisz. Mogę ryć?"
Możesz.
Dłuto w dłoń!
Etap ten, może być zarówno relaksujący, jak i nieco monotonny. To kwestia podejścia i upodobań (ja osobiście uwielbiam). Poza tym, trzeba być skupionym i precyzyjnym bo każdy błąd może spowodować przecięcie linii lub nawet własnej dłoni (ciężko stwierdzić co gorsze).
Praca w toku. Pieseł wspiera duchowo.
Przepraszam za jakość niektórych zdjęć ale nie były robione z myślą o późniejszej publikacji.
Specjalnym dłutem wybiera się w linoleum wszystkie fragmenty, które mają pozostać białe. Przy każdej pracy warto mieć kilka dłut o różnym przekroju aby można było wycinać linie różnej grubości. Widać nawet na powyższym zdjęciu miejsce, gdzie Patrycja testowała którym dłutem jak się wycina. Narzędzie wchodzi miękko w linoleum i nie trzeba używać przy tym zbyt dużej siły, choć i tak ręka po pewnym czasie się męczy. Trzeba także uważać aby dłuto nie wyskoczyło i nie trafiło w jakąś część naszego ciała (a to diabelstwo jest naprawdę ostre). Jeżeli jednak trzyma się ręce w odpowiedni sposób, to nic złego nie powinno się stać.
Tak wygląda dłuto z bliska.
Tutaj bardzo dobrze widać jak to się powinno robić. Dłuto zawsze powinno być skierowane i prowadzone od siebie.
Tak jak już mówiłam, wszystkie wycięte fragmenty będą na grafice białe. Jeżeli (jak w tym przypadku) chce się uzyskać czarną kreskę, wtedy trzeba wydłubać cały obszar dookoła niej. Wymaga to dużej precyzji. Chwila nieuwagi, a dłuto może wyskoczyć i wjechać we fragment, który miał być nieprzecięty. I nic już z tym nie można zrobić. Próby doklejania wyciętych już fragmentów w większości przypadków się nie udają (albo potem są problemy przy druku). Patrycja przyznała mi się jednak ostatnio, że wkleiła mały fragment przeciętej literki klejem Super Glue. Tutaj szczęśliwie się udało ale na ogół nie powinno się tak robić.
I tak dochodzimy do momentu, w którym powstaje końcowa grafika.
I tak dochodzimy do momentu, w którym powstaje końcowa grafika.
Druk
Teraz można się łatwo zmęczyć, zdenerowować i na dodatek ubrudzić. Za to na koniec... satysfakcja gwarantowana!
Na początek, trzeba przygotować wałek oraz farbę drukarską. Rozprowadzamy wałkiem farbę na równej płaszczyźnie. W pracowni u moich rodziców wykorzystujemy w tym celu stary kamień litograficzny ale jeszcze łatwiej można to zrobić na szybie.
Farba musi być rozprowadzona dokładnie i równomiernie. Ważne jest aby nie było jej ani za dużo, ani za mało. W tej kwestii przydaje się nieco doświadczenia. Niektórzy potrafią po samym dźwięku przejeżdżającego wałka stwierdzić czy ilość farby jest wystarczająca.
Następnie nakładamy farbę na naszą matrycę.
Jak widać, farba pokryła też linie, które powstały zupełnie przypadkowo (ślady po dłucie). Gdyby Patrycja wycinała białe płaszczyzny innym dłutem i nieco głębiej, nic takiego by nie powstało. Ale nie ma tego złego... Trzeba zobaczyć jak wszystko wyjdzie w druku. Oczywiście trzeba wcześniej przygotować papier, na którym będzie odbita grafika i dociąć go do odpowiedniego formatu.
Matryca układana jest na płycie prasy drukarskiej. Na przygotowanym wcześniej podkładzie (ze zwykłego kartonu) musi być precyzyjnie odrysowane miejsce na matrycę oraz krawędzie do których przykładany będzie papier. W innym razie, grafika będzie wydrukowana krzywo. Przy większych i bardziej skomplikowanch grafikach stosuje się inne metody, ale nie będę teraz ich opisywać.
Kładziemy papier. Trzeba uważać żeby przyłożyć go równo i nie poruszyć nim, kiedy dotknie już matrycy, bo wszystko się może wtedy rozmazać. Przy tej czynności trzeba mieć także idealnie czyste ręce. Farbą drukarską można się bardzo łatwo ubrudzić (na przykład o krawędzie matrycy przy przenoszeniu na prasę) a zmyć trudno.
Nie ma nic gorszego od ładnie wydrukowanej grafiki, na brzegu której widnieje ślad brudnego palca. Taka odbitka do niczego już się nie nadaje.
Przed drukiem trzeba także ustawić odpowiedni docisk na prasie. Na matrycę i papier kładziemy także sztywniejszą tekturę i parę arkuszy gazet. Na początek warto zrobić parę prób. Jeżeli docisk jest zbyt duży, farba będzie się rozlewać na boki i linie będą za grube, jeżeli zaś za słaby, wtedy nie wszystko dobrze się wydrukuje i powstaną tzw. niedodruki.
Teraz kręcimy!
Nie ma nic gorszego od ładnie wydrukowanej grafiki, na brzegu której widnieje ślad brudnego palca. Taka odbitka do niczego już się nie nadaje.
Przed drukiem trzeba także ustawić odpowiedni docisk na prasie. Na matrycę i papier kładziemy także sztywniejszą tekturę i parę arkuszy gazet. Na początek warto zrobić parę prób. Jeżeli docisk jest zbyt duży, farba będzie się rozlewać na boki i linie będą za grube, jeżeli zaś za słaby, wtedy nie wszystko dobrze się wydrukuje i powstaną tzw. niedodruki.
Teraz kręcimy!
Przy okazji można nieco poćwiczyć bicepsy...
Tak jak widać na zdjęciu, Patrycja kręci korbą a stalowy wał obraca się i dociska matrycę do papieru. Ot, cała filozofia.
Dodam tylko, że prasa drukarska tak naprawdę nie jest wcale konieczna do druku linorytu. Można zrobić to ręcznie, przykładając papier i pocierając powierzchnię specjalną kostką introligatorską albo nawet zwykłą łyżeczką. Wiadomo, że nie każdy posiada dostęp do prasy.
Gotowe! Tak powstał pierwszy linoryt Patrycji. To jeden z najprzyjemniejszych momentów w tej pracy.
Na tym etapie zawsze można jeszcze grafikę poprawić i wydłubać zbędne elementy. Gdyby Patrycji na tym zależało, mogłaby jeszcze pozbyć się dodatkowych linii w tle, tak aby było zupełnie czyste. Razem stwierdziłyśmy jednak, że nie jest to konieczne. Przypadkowe ślady dłuta ładnie wkomponowały się w całość. Wystarczyło jedynie dociąć parę grubszych linii i... drukujemy dalej!
Ta daaaaam! Teraz wystarczy wszystkie odbitki pozostawić na parę dni do wyschnięcia, potem zaś poskładać i powklejać kartki z informacjami dotyczącymi uroczystości.
Ahhh, zapomniałabym.... Nikt tego nie lubi ale teraz trzeba wszystko posprzątać. Matrycę, wałek i farbę z powierzchni kamienia (lub szyby) trzeba dokładnie umyć. Używa się do tego w miarę silnego rozpuszczalnika, np. nafty lub terpentyny (są różne szkoły). Warto mieć wtedy rękawiczki jednorazowe, bo ślady po farbie drukarskiej schodzą długo i opornie.
Pracy było dosyć sporo, nawet przy tak niewielkiej i prostej grafice. Mimo tego, że w każdym momencie czyhają na nas "pułapki" i cały proces jest nieco pracochłonny, to praca przy grafice daje także masę radości. Na dodatek można się pochwalić czymś własnym i niepowtarzalnym.
Można się domyślić, że linoryt może być dużo bardziej skomplikowany. Grafiki można drukować w różnych kolorach, formatach i z wielu matryc. Na koniec chciałabym przedstawić przykłady linorytów paru wybranych artystów, tak aby zobaczyć jak różnorodne rozwiązania można w tej technice uzyskać.
Józef Gielniak. Jeden z najbardziej cenionych polskich grafików. Nie mogło go w tym zestawieniu zabraknąć.
Linoryt może zostać wykonany także za pomocą drobnych punktów. Chyba nie muszę mówić, ile pracy trzeba w to włożyć.
Leszek Kiljański
Andrzej Olczyk
Tutaj inny przykład z wykorzystaniem linii...
Philipp Hennevogl
Teraz parę linorytów w kolorze. Każdy kolor drukowany jest z innej matrycy. Czasem jedna grafika może być zrobiona z paru, a nawet parunastu matryc.
Alexandra Buckle
Sherrie York
Parę przykładów z mojego łódzk
iego "podwórka"... i sztuka abstrakcyjna.
iego "podwórka"... i sztuka abstrakcyjna.
Dariusz Kaca
Zdzisław Olejniczak
Zbigniew Purczyński
Na koniec, ten, którego na pewno wszyscy znają...
Pablo Picasso
Dzięki za uwagę!
Może teraz sama w końcu coś nowego stworzę...
Może teraz sama w końcu coś nowego stworzę...