Na miejscu jesteśmy z Aszumi o 9 rano i zaczynamy naszą wędrówkę. Hasło przewodnie wyjazdu: "Spoko... przejaśnia się!"
Dolina Kościeliska
Nie wiem co mnie podkusiło, żeby zgodzić się na szalony pomysł pójścia do... Jaskini Mylnej...
Widok spod wejścia do jaskini
Domyślałam się, że będzie wąsko, zimno i trzeba będzie się przeciskać między skałami. Na moje wątpliwości dotyczące tego jak my się tam zmieścimy z plecakami, Aszumi stwierdziła, że skoro człowiek przejdzie to plecak też powinien. Opowiedź wydała mi się logiczna... Do momentu, kiedy znaleźliśmy się w środku i trzeba było czołgać się po błocie i kamieniach (cały czas przy tym szarpiąc się z plecakiem). Przejście na drugą stronę jaskini kosztowało mnie zdecydowanie zbyt dużo nerwów i energii. Wiem, że są ludzie, którzy lubią taki rodzaj wysiłku ale ja z pewnością do nich nie należę. Aszumi z kolei prawie przez całą drogę nie mogła powstrzymać się od śmiechu... Co człowiek to inne podejście.
Za to nasz nowy znajomy stwierdził, że jesteśmy "brave" i towarzyszył nam jeszcze kawałek w dalszej drodze do schroniska Ornak i nad Staw Smreczyński. Potem się rozdzieliliśmy i poszłyśmy razem z Aszumi przez Przełęcz Iwaniacką do Doliny Chochołowskiej.
Aszumi
Dolina Chochołowska
Widok ze schroniska (tutaj nocujemy). Wyszło słońce i pogoda zrobiła się przepiękna... ale niestety nie potrwa to zbyt długo.
Następnego dnia wcześnie rano ruszamy w długą wyprawę zostawiając niepotrzebny bagaż w schronisku.
Grześ - Rakoń - Wołowiec - Jarząbczy Wierch - Kończysty Wierch - Trzydniowiański Wierch (5.IX.2015)
Widok z Grzesia na naszą dalszą drogę. Mimo przelotnych opadów dosyć dobrze nam się idzie a widoki są lepsze niż przypuszczałam. Obserwując prognozy pogody przed wyjazdem obawiałam się, że kompletnie nic ze szczytu nie zobaczymy. Dlatego już w tym momencie byłam przeszczęśliwa.
Dolina Chochołowska widziana z góry
Idziemy na Rakoń... zupełnie same. Na szlaku nie ma żywej duszy.
Droga prowadząca z Rakonia na Wołowiec. Od tego momentu z pięknymi widokami można się pożegnać...
Pierwszych ludzi na szlaku tego dnia spotkałyśmy dopiero przed Wołowcem. W tym miejscu pogoda już nie była zachęcająca: było wilgotno, wiał zimny wiatr a między szczytami przetaczały się gęste chmury ograniczające widoczność. Mężczyźni, których spotkałyśmy mieli iść na Rohacze ale zrezygnowali z tego pomysłu i z Wołowca zeszli innym szlakiem na stronę słowacką. My z Aszumi udałyśmy się na Jarząbczy Wierch. Szlak na tym odcinku był chyba najbardziej uciążliwy... i prawie nic nie było widać.
Aszumi: "Coś biało widzę tą naszą drogę..."
Czasem na chwilę przewiało chmury...
Szlak wygląda złowieszczo i mistycznie. Jest w tym też jakiś urok...
W stronę Kończystego chmury zaczęły się przerzedzać. Stopniowo schodzimy i przy tym spotykamy coraz więcej innych turystów.
Kończysty Wierch
Na szlaku jest już sporo ludzi. Schodzimy w kierunku Trzydniowiańskiego Wierchu i widoczność jest już o niebo lepsza. Starorobociański Wierch już sobie darowałyśmy bo na tej wysokości już były chmury, a poza tym coraz bardziej bolała mnie noga (najprawdopodobniej naciągnęłam sobie jakiś mięsień). Teraz już tylko schodzimy w dół, czyli coś czego nie lubię najbardziej... Za to widoki są przepiękne...
Droga na Trzydniowiański Wierch
Widok z Trzydniowiańskiego Wierchu w kierunku Kończystego
Dolina Jarząbcza
Tutaj już jesteśmy prawie w samej Dolinie Chochołowskiej. Czy ktoś mi wytłumaczy skąd w lesie znalazła się krowa?
Dotarłyśmy do Schroniska. Cała trasa zajęła nam około 9 - 9,5 godziny co oznacza, że przeszłyśmy ją trochę szybciej niż podają oznaczenia na mapie. Gdyby nie moja noga, byłybyśmy może jeszcze parę minut szybciej.
Trzeba przyznać, że Tatry Zachodnie, mimo że łagodniejsze i łatwiejsze niż Wysokie, także wymagają dosyć dobrej kondycji i tak samo potrafią zmęczyć.
Podczas tego wyjazdu pierwszy raz z Aszumi nocowałyśmy w schronisku w Tatrach. Stwierdzam, że jest to rewelacyjne rozwiązanie i już nigdy się chyba nie zdecyduję na nocleg w samym Zakopanym. Schronisko w Dolinie Chochołowskiej bardzo nam się spodobało. Warunki są świetne, obsługa niezywkle życzliwa i zawsze można spotkać tam mnóstwo ciekawych osób. Serdecznie pozdrawiam wszystkich, których miałyśmy okazję tam poznać!
Niestety mimo tego, że schronisko jest duże, wolne miejsca w pokojach trzeba rezerwować nawet parę miesięcy do przodu. Ja z Aszumi wybrałyśmy jedyny możliwy (w tym momencie) wariant spania na podłodze, dlatego musiałyśmy także taszczyć ze sobą karimaty i śpiwory. Nie jest to jednak duży problem, a możliwość pobudki w górach rekompensuje wszystko!
Niedziela, 6.IX.2015
Tego dnia wracamy już do domu.
Wracamy w kierunku Zakopanego przez całą Dolinę Chochołowską
Dalej idziemy Drogą pod Reglami, gdzie minęłyśmy się z biegnącą Justyną Kowalczyk!
Myślałyśmy na początku, żeby jeszcze przed odjazdem przejść się gdzieś niedaleko, np. do Doliny Małej Łąki. W momencie kiedy zaczęło mocniej padać zrezygnowałyśmy z tego pomysłu i złapałyśmy busa do Zakopanego.
Przed odjazdem do Łodzi zaczęłyśmy kręcić się po Krupówkach i okolicach co było zdecydowanie najmniej przyjemną częścią naszego wyjazdu. Przypomniałam sobie dlaczego od tak dawna omijałam to miejsce szerokim łukiem. Tłumy ludzi, paskudne misiopodobne maskotki, które w tym tłumie się przemieszczają, szczekające zabawkowe pieski na straganach itp... itd... Jakby tego było mało to w centrum budowana jest ogromna, betonowa Galeria Krupówki! Poczułam się w tym miejscu bardzo, bardzo źle...
Pod kolejką na Gubałówkę można kupić już wszystko...
Ostatnie spojrzenie na góry i wracamy. Pogoda wydaje się być znów piękna, ale już niedługo dowiemy się, że właśnie tego dnia spadł w Tatrach śnieg i warunki znacznie się pogorszyły. Można powiedzieć, że zdążyłyśmy zrealizować nasz plan w ostatniej chwili.