Wakacje, urlop czy podróż poślubną można spędzić na wiele różnych sposobów.
Można wybrać się na wycieczkę organizowaną przez biuro podróży i wypoczywać w eleganckim hotelu z basenem popijając darmowe drinki. Zawiozą, przywiozą, nakarmią... i o nic nie trzeba się martwić!
Jest też inna opcja. Można pojechać starym (18 letnim) samochodem w podróż do kraju, w którym ogólnie jest dużo drożej niż w Polsce... najlepiej przez góry. Na brak wrażeń nie można wtedy narzekać. Ale nie uprzedzając faktów... jedziemy do Włoch!
Na początek Nyul (Węgry) - jedno z miejsc do którego zawsze wracamy jak do domu. Idealne do urządzenia sobie noclegu po drodze do Włoch.
Dalsza podróż. Kawałek przez Słowenię...
... aż do Włoch
Pierwszy nocleg we Włoszech - Gemona del Friuli
W ciągu dwóch tygodni objeżdżamy samochodem pólnocne Włochy i nocujemy na kempingach. Spędzamy średnio 1-2 dni w jednym miejscu a potem ruszamy dalej. Nie mamy konkretnego planu gdzie dokładnie po kolei jedziemy i wiele decyzji podejmowanych jest z dnia na dzień (przewodnik i mapa Włoch bardzo się w takich sytuacjach przydają). Mamy ze sobą wszystko co niezbędne do przeżycia, m.in. namiot, śpiwory, garnki i butlę z gazem, na której gotujemy sobie posiłki. Rowery są również niezbędnym elementem naszego ekwipunku. Dzięki takiemu systemowi można dużo zwiedzić i nie wydać zbyt dużo pieniędzy... Choć dla nas nawet nocleg na kempingu wychodzi dosyć drogo...
Lago di Cornino
Jedziemy dalej przez góry. Jest pięknie!
Dwa dni spędziliśmy nad jeziorem Garda...
Widok z naszego kempingu w Navene
Czas na rower!
Okolice jeziora Garda to raj dla miłośników dwóch kółek (a my sami musimy tam jeszcze wrócić).
Na początku Pan W. bardzo zapragnął objechać jezioro dookoła... ale mimo szczerych chęci nie dało rady...
Pogoda od rana nam sprzyjała (po krótkiej burzy temperatura spadła do zaledwie 28 stopni !) Jedziemy!
Okolice jeziora Garda to raj dla miłośników dwóch kółek (a my sami musimy tam jeszcze wrócić).
Na początku Pan W. bardzo zapragnął objechać jezioro dookoła... ale mimo szczerych chęci nie dało rady...
Pogoda od rana nam sprzyjała (po krótkiej burzy temperatura spadła do zaledwie 28 stopni !) Jedziemy!
Malcesine
Pan W. mnie trochę przegonił...
W ciągu dnia zrobił się okropny upał (jak zwykle) co bardzo osłabiło moje fizyczne możliwości. I jeszcze te górki!
Pojechaliśmy do miejscowości Garda (tak samo się nazywa jak jezioro), pokluczyliśmy trochę zwiedzając przy okazji mijane miejscowości (np. Pai), wykąpaliśmy się w jeziorze i wróciliśmy tą samą drogą do Navene.
Następnego dnia ruszamy dalej. Rzut beterem od jeziora Garda mamy Weronę...
Werona
Werona
Tutaj jesteśmy tylko przejazdem. Miasto piękne ale jest zdecydowanie za ciepło i zbyt dużo turystów.
Jedziemy dalej do Modeny... a tam niezbyt miła niespodzianka.
Okazuje się, że kemping (jedyny w okolicy) znajduje się na skrzyżowaniu dwóch autostrad! Myśl o spaniu w odległości 100 metrów od pędzących tirów napawa nas zgrozą i nawet się nie zastanawiamy... Bierzemy nogi za pas i jedziemy dalej.
Kierunek - Bolonia!
Naszym skromnym zdaniem autostrady we Włoszech nie należą do najlepszych i najtańszych. Staraliśmy się ich unikać ale w tej sytuacji zależało nam aby jak najszybciej znaleźć miejsce noclegowe. Jak się człowiek spieszy... to potem stoi w korku na autostradzie przez ok. 1,5 godziny. Dramat.
A! I zapomniałabym dodać, że za ten odcinek od Modeny do Bolonii musieliśmy jeszcze zapłacić prawie 9 euro!
Nie ma tego złego... pomysł na nocleg w Bolonii jest strzałem w dziesiątkę.
Wieczorem docieramy na pole namiotowe, które jest położone w bardzo ładnej i spokojnej okolicy. Wyjmujemy rowery i jedziemy ok 7 km do zabytkowego centrum miasta, które na prawdę robi wrażenie...
Bolonia - fontanna Neputna (fragment). Trzeba przyznać, że Pan W. ciekawie zakomponował to zdjęcie :)
Bolonia
Miasto wieczorem tętni życiem. W przeciwieństwie do mijanej wcześniej Werony nie widać tutaj wielu turystów ale głównie Włochów (w większości studentów). Czuje się niesamowitą, pełną energii atmosferę tego miejsca. Poza tym jest tutaj tyle przepięknych budowli i uliczek, że czasem nie wiadomo, w którą stronę patrzeć... W drodze powrotnej na kemping nawet się trochę zgubiliśmy...
Następnego dnia ruszamy do malowniczej i gorącej Toskanii.
Bardzo podoba nam się miasteczko San Gimignano, które w pełni zachowało średniowieczny charakter.
Następnego dnia ruszamy do malowniczej i gorącej Toskanii.
Bardzo podoba nam się miasteczko San Gimignano, które w pełni zachowało średniowieczny charakter.
San Gimignano - widok z naszego miejsca kempingowego
Wieczorna przejażdżka do miasta (w ciągu dnia było to nie możliwe przez nieznośny upał)
W okolicach San Gimignano spędzamy dwa dni. Wybraliśmy się także do pobliskiej Volterry i Colle di Val d'Elsa...
Toskania. Gdzieś między San Gimignano a Volterrą.
Volterra
Nie spędzamy tam wiele czasu.
Upały w ciągu dnia najlepiej przesiedzieć w basenie... Na naszym kempingu mamy takie wygody!
Wieczorem jedziemy do kolejnego miasteczka...
Colle di Val d'Elsa
Colle di Val d'Elsa
Miasteczko jest spokojne i malownicze. Nie widać tutaj turystów. W ogóle mało ludzi widać na ulicach starej części miasta.
Z przyjemnością spacerowaliśmy po krętych uliczkach obserwując jak ludzie żyją na co dzień. Widać rozwieszone pranie, słychać odgłosy rozmów i telewizora przez otwarte okna... Jest tak.. normalnie i swojsko.
Z przyjemnością spacerowaliśmy po krętych uliczkach obserwując jak ludzie żyją na co dzień. Widać rozwieszone pranie, słychać odgłosy rozmów i telewizora przez otwarte okna... Jest tak.. normalnie i swojsko.
Na kempingu mieliśmy też takie miłe towarzystwo. Wyłoniły się z pobliskich krzaków.
Nasz ulubieniec - Vito (tak go ochrzcił Pan W.) Kociaki były głodne. Wsuwały nawet suchy chleb...
Pożegnaliśmy się z kocią rodzinką i ruszyliśmy dalej na południe. Mamy zamiar po drodze do Rzymu zatrzymać się gdzieś nad morzem. Trafiliśmy na pole kempingowe do Gavorrano (ok. 15 km od morza).
W Gavorrano zaczęły się problemy.
Nasze wspaniałe, "sportowe" Passerati, które już przed wyjazdem stało dwa tygodnie u mechanika (i wydawało sie, że już wszystko jest w porządku), zaczęło powoli odmawiać posłuszeństwa. Nigdy nie był samochodem idealnym. Ilość koni mechanicznych nie pozwalała nam nawet na spokojne wyprzedzanie tirów na autostradzie. Ale jest duży, wygodny (do środka mieszczą się rowery) i ogólnie jedzie.
Do czasu...
Przez ostatnie kilometry obserwujemy ze zgrozą coraz większy spadek mocy. Po wciśnięciu pedału gazu dusi się, szarpie... i oczywiście wcale nie przyspiesza. Pod górę jest jeszcze gorzej.
Po podatrciu na kemping siedzimy i myślimy co z tym fantem zrobić. Nie wiemy co się dzieje (choć Pan W. trochę się domyśla), do Rzymu mamy ok. 200 km a do domu 1600! Pan W. mówi, że nie możemy nim jechać w takim stanie i postanowiliśmy, że następnego dnia poszukamy jakiegoś mechanika. Może się okaże, że to nic wielkiego?
Idziemy do recepcji kempingu i pytamy gdzie w pobliżu można znaleźć jakiś warsztat. Pewna pani pokrętnie nam wszystko tłumaczy (bardzo lichą angielszczyzną).
Smutno nam się zrobiło. Analizując zaistniałą sytuację, biorąc pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze decydujemy, że nie jedziemy do Rzymu (który od tak dawna chciałam zobaczyć) i powoli będziemy zmierzać na północ, w stronę domu.
Cały czas mając nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży postanowiliśmy wybrać się nad morze. Kawałek podjechaliśmy tym ledwo jeżdżącym samochodem, potem zaś rowerami na plażę w miejscowości Follonica.
W Gavorrano zaczęły się problemy.
Nasze wspaniałe, "sportowe" Passerati, które już przed wyjazdem stało dwa tygodnie u mechanika (i wydawało sie, że już wszystko jest w porządku), zaczęło powoli odmawiać posłuszeństwa. Nigdy nie był samochodem idealnym. Ilość koni mechanicznych nie pozwalała nam nawet na spokojne wyprzedzanie tirów na autostradzie. Ale jest duży, wygodny (do środka mieszczą się rowery) i ogólnie jedzie.
Do czasu...
Przez ostatnie kilometry obserwujemy ze zgrozą coraz większy spadek mocy. Po wciśnięciu pedału gazu dusi się, szarpie... i oczywiście wcale nie przyspiesza. Pod górę jest jeszcze gorzej.
Po podatrciu na kemping siedzimy i myślimy co z tym fantem zrobić. Nie wiemy co się dzieje (choć Pan W. trochę się domyśla), do Rzymu mamy ok. 200 km a do domu 1600! Pan W. mówi, że nie możemy nim jechać w takim stanie i postanowiliśmy, że następnego dnia poszukamy jakiegoś mechanika. Może się okaże, że to nic wielkiego?
Idziemy do recepcji kempingu i pytamy gdzie w pobliżu można znaleźć jakiś warsztat. Pewna pani pokrętnie nam wszystko tłumaczy (bardzo lichą angielszczyzną).
Smutno nam się zrobiło. Analizując zaistniałą sytuację, biorąc pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze decydujemy, że nie jedziemy do Rzymu (który od tak dawna chciałam zobaczyć) i powoli będziemy zmierzać na północ, w stronę domu.
Cały czas mając nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży postanowiliśmy wybrać się nad morze. Kawałek podjechaliśmy tym ledwo jeżdżącym samochodem, potem zaś rowerami na plażę w miejscowości Follonica.
Follonica
Po powrocie wieczór spędzamy w przykempingowej restauracji na tarasie z bardzo ładnym widokiem.
Na piwo wydajemy dużo za dużo (a nie jest wybitnie dobre) ale za to bardzo miło się siedzi. Słońce zachodzi i nie jest już tak gorąco. To taka cisza przed burzą, która ma się niebawem zacząć.
Ciąg dalszy nastąpi...
http://www.paniwalczak.pl/?pid=13